Z
pamiętnika
Robert był już kiedyś z dziewczyną. Miał za sobą prawie
trzy letni związek, który o mały włos nie zakończył się ślubem.
Listy, które pisał do Marii pomagały mu
zapomnieć, były balsamem dla zranionego serca.
Po zakończeniu swojego pierwszego związku
ciemna otchłań pożerała go od środka i nie potrafił sobie z tym poradzić. Rzucił
się w wir pracy aby nie myśleć. Jednak smutek dopadał go w każdej chwili. Pomyślał,
że jeśli napisze o tamtym związku, to ból może będzie mniejszy. Usiadł przy
stole i napisał:
Z pamiętnika pierwszej miłości
Poznałem ją kiedyś w parku w Warszawie
Dziewczyna wyśniona, wręcz znakomita.
Z chłopakiem siedziała sobie na trawie,
W miłosnym uścisku była spowita.
Wymieniłem z nią tylko kilka słów,
O miłym spotkaniu i o pogodzie,
Przysiadłem się do nich, po chwili znów
Myślałem tylko o jej urodzie.
Jakiś czas później znów ją spotkałem
Była swym losem wręcz zrozpaczona.
W tych pięknych oczach smutek ujrzałem,
Bo przez chłopaka była rzucona.
Tak się zaczyna ta nasza przygoda
Co pierwszą miłością dla mnie się stała.
Wtedy lipcowa była pogoda
Swą ciepłą aurą uczuciom sprzyjała.
Był późny wieczór, a ja w swym mieszkaniu
Ciągle myślałem o przyszłym spotkaniu.
O wspólnym szczęściu i domu z ogrodem,
O życiu płynącym i mlekiem i miodem.
O dniu radosnym zawarcia małżeństwa
O chwili triumfu – miłości zwycięstwa.
Nasze spotkania, wspólne wyjazdy
Zmieniły świat na jeszcze barwniejszy.
Świeciło słońce, błyszczały gwiazdy
Stawał się dla nas coraz piękniejszy.
I nastał dzień co przyjemności
Rozdawał zrzuconą bielizną,
Tak wobec świata i naszej bliskości
Z chłopaka stałem się – mężczyzną.
Raz kiedy miała swe urodziny
Zabrałem ją w podróż wybrzeżem Bałtyku.
Na morskich plażach do późnej godziny
Dużo zebrałem radości promyków.
Tak samo w górach byłem olśniony.
Gdy w zakopiańskie przybyliśmy strony
Góry witały nas majestatem,
Na zboczach śniegi leżały latem
I pełno ludzi turystów witało.
A gdyby tego było jeszcze mało
Opowiem wam wierszem co tam się działo.
Pierwszego dnia pomysłem błysnąłem
By wspiąć się na szczyt Wierchu Kasprowego.
Dziewczynę za rękę mocno ująłem
Na drodze szlaku turystycznego.
Wędrówka trwała ze cztery godziny
Jak dotarliśmy do pięknej polany.
Na środku stał domek jakiejś gaździny
Na ganku zaś góral stał niewyspany,
Bo się przeciągał niczym niedźwiedź wielki
Wieszając na belce dwie duże derki.
I dotarliśmy na szczyt tamtej góry
Pod nami puchate wisiały chmury,
A gdy widok stał się już odkryty
Stwierdziłem z powagą – pomyliliśmy szczyty.
Trudna ta wspinaczka była
Po głębokim śniegu.
A tak się skończyła,
Że skokiem z rozbiegu
Na strome zbocze góry
Zjechaliśmy po śniegu
Przebijając niższe chmury.
Aż dotarliśmy przemoczeni cali
Na ową polankę do domku górali.
Trzy dni minęły jak jedna chwila.
Wspaniałe przygody jakby zamknął czas.
Czas, który słodko życie umilał
Lecz te wspomnienia zostały w nas.
Miesiące mijały pełne radości
Na naszych spotkaniach, wyznaniach miłości,
Na krótkich wyjazdach na łono przyrody,
Nad rzekę, za miasto, gdzie więcej swobody.
Wreszcie, gdy miłości byłem już pewny
Poprosiłem o rękę mojej królewny
Dając pierścionek zaręczynowy
Całkiem do ślubu byłem gotowy.
Cieszyłem się jak dziecko
Gdy mi powiedziała,
Że zawsze już tylko
Mnie będzie kochała.
I jeszcze coś się stało.
Już wieść wokół krąży
W głowie mi zawirowało,
Bo ona jest w ciąży.
Byłem w siódmym niebie, tryskałem radością
I ślub planowałem z wielką miłością.
I wspólne mieszkanie chciałem wynająć
By miejsce na zawsze w jej sercu zająć.
Tak planowałem każdą godzinę
Aby założyć własną rodzinę.
Smutek i rozpacz wkradł się w mą duszę
Kiedy miłości maskę swą zdjęła
Wielkie w swym sercu cierpiałem katusze
Bo moje dziecko wnet usunęła.
Ciężko wybaczyć to, co się stało.
W mym sercu tliły się wątpliwości.
Czy nasze słońce świecić przestało?
Czy ona dla mnie ma trochę miłości?
I uwierzyłem w jej tłumaczenia
Że chce być wolna bez obowiązków,
Że nie chce zawierać już żadnych związków,
Że chce jak ptak żyć na wolności
I nie chce się bawić w jakieś miłości.
Postanowiłem jeszcze raz spróbować
Coś może naprawić, na nowo zbudować,
Lecz słońce co nam przyświecało
Już bardzo mało światła dawało
Aż w końcu zgasło już niekochane
Jak dziecko od matki siłą zabrane.
Teraz, kiedy wiersz ten piszę
Rozrywając te wspomnienia
Jakaś melodia płynie przez ciszę
W wielobarwnych odcieniach.
Dzisiaj, choć czasu tyle minęło
Od chwil tamtych radości
Chcę, by się to zamknęło
W pamiętniku pierwszej miłości.
Odłożył długopis, jeszcze raz przeczytał
to, co właśnie napisał.
- Zaczynam nowy rozdział – powiedział,
patrząc na zdjęcie Marii.
***
Następnego dnia zatrzymał się na poboczu
drogi, wyjął kawałek kartki i spisał to, co akurat w duszy mu grało:
Niczym śpiew Syren
Głos duszy Twej słyszę.
Wdziera się do serca, zostawia ślady
Wdziera się w mą ciszę.
Niczym Odyseusz się przywiązuję
Do masztu obojętności
I choć tęsknię, choć czuję
Tak boję się miłości.
Jest taki śpiew
Którego nie słyszą uszy
Mimo że głośno
… To śpiew duszy.
List
Drogi Robercie
Kiedy w zimowe, ciemne, mroźne łódzkie
popołudnia wracałam do domu z wykładów, przechodziłam koło jasno oświetlonych
okien, z których dolatywał zapach podawanego właśnie do stołu obiadu lub
wyjmowanego z piekarnika ciasta. Gwar rozmów i śmiech dzieci, czasem dźwięk
radia lub telewizora i coś jeszcze…jakieś nieokreślone, wyjątkowe ciepło,
rodzina, serdeczna atmosfera.
Patrzyłam w te okna i tęskniłam. Za domem –
nie, nie tym moim rodzinnym z mamą i tatą, który dawno przestał nim być.
Tęskniłam za moim przyszłym domem, który
będzie mój – całkowicie.
Wracałam wtedy do mojego pustego, ciemnego
pokoju na Szklanej, robiłam sobie herbatę…czułam się samotna. Samotna i
bezdomna.
Pomimo, że wiedziałam, że drzwi moich
rodziców są dla mnie zawsze otwarte, czułam się jakbym nie miała swojego
miejsca. Czułam pustkę, samotność i tęsknotę. Marzyłam – sama nie wiem o czym.
Marzyłam o Wielkiej Prawdziwej Miłości, wzniosłych słowach, szalejących
uczuciach, fantastycznych przygodach.
A teraz – moje marzenia spowszechniały,
spowszedniały, stały się proste, przyziemne…
Marzę o własnym domu i niech to będzie
pokoik wielkości windy, ale niech będzie na dłużej.
Marzę o własnym domu z własnymi firankami,
ściereczkami, kubeczkami i rondelkami, kwiatkami w doniczkach, żelazkiem i
odkurzaczem i wszystkimi tymi drobiazgami które tworzą prawdziwy Dom. Dom przez
duże „D”.
Jednak to nie wszystko. Mogę mieć
mieszkanie, dom, willę, pałac, luksusy, to wszystko na nic, jeśli nie będę
miała z kim się tym podzielić.
Mogę sprzątać, prać, prasować, gotować
obiady, piec ciasta, ale to wszystko nie ma najmniejszego sensu, jeśli robię to
tylko dla siebie.
Dlatego wolę chleb ze smalcem w maleńkiej
kawalerce z Tobą niż kawior w luksusowej willi bez Ciebie.
Bo to nie sprzęty, czy pomieszczenia tworzą
dom, lecz ludzie.
I to właśnie Ty jesteś tym człowiekiem na
którego chciałabym czekać z obiadem i który będzie czekał na mnie, gdy będę
miała zajęcia do późna.
Marzę o domu – takim ze światłem, ciepłem,
rozmową, muzyką i miłością, a przede wszystkim z Tobą.
Wierzę, że jesteś w stanie spełnić te
wielkie marzenie i… dziękuję Ci za to.
Twoja zawsze, bez względu na wszystko
Maria
czekam na dalszy ciąg
OdpowiedzUsuńPrzeglądam sobie, to co kiedyś napisałem i zastanawiam się nad tym, czy warto pisać dalszy ciąg. Nigdy wcześniej nie pisałem prozy. Może jednak się za to wezmę, bo sam jestem ciekawy :)
Usuń